Tydzień wcześniej zamiast uczyć się do ostatniego egzaminu w sesji (pomijając poprawki;]) siedzę sobie nad mapą Polski i wspominam dotychczasowe autostopowe wojaże, czekam na kumpla który miał wpaść w odwiedziny. Przyszedł. Z koleżanką. Koleżanka jak się okazało była koleżanką mojej koleżanki, też się uczyła rosyjskiego i też jeździła stopem. Gdy się spytała o mapę i wyjaśniłem ocokaman, stwierdziła: "Jedźmy na Ukrainę". Ja na to oczywiście, że nie, bo sesja i inne takie smęty. Nie to nie no i się rozstaliśmy w pokojowych warunkach. W nocy jednak sięgnąłem po inną mapę... mapę Ukrainy... Iskiera zamieniła się w iskrę, a potem to już była tylko reakcja łańcuchowa... Lwów praktycznie Polska, stamtąd blisko do Kijowa, a o morzu Czarnym od dawna marzyłem... nooooo. Od kumpla dostałem numer kom. i gg i umówiliśmy się na 4go w Stalowej Woli :] Pulpet przyjechała i po kilku godzinach machania kciukami byliśmy na granicy w Medyce. Tam chcieliśmy łapać stopa dalej, ale ludzie jakoś bardzo na pieniądze byli nastawieni i koniec konców na marszrucie dojechaliśmy do Lwowa...